Z okazji niedawno obchodzonego Światowego Dnia bez Tytoniu dużo mówi się na temat rzucania palenia. Pacjentowi – palaczowi lekarz jednak nie powinien powiedzieć: rzuć palenie, bo masz raka płuca. Rzucanie palenia nie wydaje się takie proste, to proces.
Rozumiem, że z punktu widzenia lekarza, dbającego o zdrowie pacjenta, rzucenie palenia jest koniecznością, tylko że trzeba wziąć pod uwagę psychikę pacjenta. Uzależnienie to nie tylko aspekt chemiczny – ktoś uzależnił się od nikotyny, ale też bardzo poważny problem psychologiczny związany ze stylem życia. Ktoś spotyka się ze znajomymi na papieroska w czasie przerwy w pracy, ma swoje ulubione miejsce w domu, gdzie pali. Jeśli więc lekarz mówi: proszę natychmiast rzucić palenie, często oznacza to, że taki pacjent w ogóle nie podejmie próby zerwania z nałogiem, bo będzie uważał, że to jest absolutnie niewykonalne. Dlatego w niektórych krajach rekomenduje się stopniowe wychodzenie z nałogu. Przeczytałam ciekawy artykuł o szkoleniu prowadzonym w Australii dla lekarzy. Tłumaczono w nim, że aby pacjent mógł podjąć decyzję o rzuceniu palenia, musi być przekonany, że jest to możliwe.
Kiedy więc pacjent nabiera przekonania, że jest to możliwe?
Kiedy lekarz pokazuje mu różne możliwości. W Australii jest całe szerokie menu dla pacjenta: tabletki z nikotyną, gumy do żucia, plastry, ale też „magiczny patyczek”, który pacjent trzyma w ręku, żeby pamiętał, że rzuca palenie, a jednocześnie w każdej chwili może coś włożyć do ust. W Australii zaleca się ponadto cukierki z lukrecją, bo mają gorzki smak i zabijają potrzebę palenia. Zaleca się także jogę na zasadzie: jak będziesz chciał zapalić, poćwicz. Z czasem, jak będziesz chciał zapalić, twoje ciało w odpowiedni sposób zareaguje. Możesz też biegać. Chce ci się palić? Zrób parę ćwiczeń izometrycznych. Jeśli pacjent widzi tak wiele sposobów na wyjście z nałogu, myśli: ok, to jest możliwe, poradzę sobie, mam wsparcie w lekarzu, który mi to proponuje i zdaje sobie sprawę, że rzucenie palenia nie jest łatwe. Zupełnym przeciwieństwem jest postawa niektórych lekarzy w Polsce: rzuć palenie, bo cię nie będę leczył.
Któryś z pisarzy mówił: rzucam palenie co dwa tygodnie.
No tak. A przy podejściu, o którym opowiadam, nikt pacjentowi nie każe wychodzić z nałogu teraz, natychmiast. Bo wtedy większość palaczy uzna to za nierealne. Można zaproponować przecież przejście na coś zastępczego, określenie sobie, jak długo to będzie trwało. I wtedy wyjście z nałogu zaczyna być możliwe. Mam doświadczenia z kilkoma osobami, które w ten sposób rzucały palenie i wyszły z nałogu. Trochę to trwało, ale skończyło się sukcesem.
To przypomina sytuację, gdy pacjent ma cukrzycę, a lekarz mu na to: od jutra zmiana diety.
Bardzo często nie da się tego zrobić „od jutra”. I nawet jeśli na poziomie intelektu pacjent zgodzi się z tym, być może w ogóle nie zastosuje diety. Znowu – można wprowadzać ją stopniowo. Okazuje się, że wchodzenie w zdrową dietę też wymaga procesu. Nie dziwmy się więc, że rzucanie palenia jest takie trudne, jeśli ktoś miałby to zrobić gwałtownie.
Dlaczego uzależniamy się od papierosów, narkotyków, alkoholu, jedzenia?
Z jednej strony padamy ofiarą mody. Uzależnienia dotyczą takiego wieku, gdy szukamy swojej drogi w życiu. Mowa o nastolatkach, które szukają akceptacji rówieśników. Ale na studiach wydawałoby się, że mamy do czynienia z zupełnie dorosłymi ludźmi, równie łatwo jest popaść w uzależnienia. To przecież ostatni moment, żeby jeszcze zaszaleć, pobawić się w towarzystwie innych. Młodzi ludzie szukają swojej drogi wśród innych ludzi. Porównują się, dopasowują, eksperymentują. W dodatku palenie papierosów jest kojarzone z rozładowywaniem stresu: zdenerwowało mnie coś, więc muszę natychmiast zapalić. Kiedy więc pan doktor powiedział, że muszę rzucić palenie, pierwszą rzeczą, jaką zrobię po zamknięciu drzwi przychodni, będzie sięgnięcie po papierosa. Bo tak się zdenerwowałem.
Dlaczego niby palenie rozładowuje stres?
Tu nie chodzi o to, że palenie papierosa autentyczne rozładowuje stres, ale o to, że palacz wierzy, że papieros mu w tym pomaga. Takie reguły rządzą paleniem, piciem, podjadaniem, ale też tak może być z zachowaniami agresywnymi – ludzie rozładowują napięcie w bardzo różny sposób. Na początku więc jest wiara, że puszczenie dymka rozładowuje stres, a potem staje się to naturą człowieka. Trudno sobie wyobrazić zmianę całego stylu życia z dnia na dzień. A przecież palenie jest zakorzenione w naszej codzienności. To są drobiazgi jak np. fakt, że kobieta paląca nie wyjdzie z domu, dopóki nie sprawdzi, czy ma w torebce papierosy. Mężczyzna sprawdza, czy ma zapalniczkę. W domu takiej osoby jest miejsce, gdzie się pali, jest kilka popielniczek. Pewne sytuacje „prowokują do palenia”: zapalam papieroska, gdy piję kawę, po jedzeniu też albo rozmawiając przez telefon. W pracy na przerwie spotykam się ze znajomymi w palarni. To są nawyki, ale też widać, że to jest związane z relacjami społecznymi. Bo w czasie przerwy w pracy, spotykam się z kolegami, którzy palą, ich najlepiej znam, bo najwięcej z nimi rozmawiam w tej palarni. To staje się ważnym elementem życia, kontroluje je.
I to jeszcze jak kontroluje. Mam sąsiadkę, która nie ma wydzielonego miejsca do palenia, chodzi z papierosem po całym domu, a nikotyna spływa po ścianach. Gdy wracam od niej słyszę: idź natychmiast pod prysznic, śmierdzisz.
To prawda, palacze nie czują tego zapachu, ale dla osób niepalących jest on wyczuwalny nawet u zupełnie obcych ludzi. Np. w sklepie rozpoznaję, kto jest palaczem, a kto nie, bo zapach palacza jest bardzo charakterystyczny.
Ale rzucenia palenia jest możliwe?
Oczywiście. Pamiętajmy jednak, że nie jest łatwe. Palacz przeżywa żal po stracie, niepokój związany z dużą zmianą w jego życiu. Można to porównać do przeżyć sportowca, który nagle dowiedział się, że z powodu kontuzji ma przerwać treningi i pożegnać się na zawsze z rywalizacją. Wyjście z nałogu to początek nowego życia, znalezienie nowych upodobań, rozwinięcie nowych przyzwyczajeń i nawyków. Trzeba dać sobie czas na odnalezienie się w nowej rzeczywistości bez papierosa.
Powiedziała pani, że każdy nałóg staje się z czasem naturą człowieka. Co nałogi nam kompensują?
Trudno mówić o kompensacji. Na początku są elementem panującej mody, są związane z najbliższym nam środowiskiem. Nigdy nie słyszałam, by ktoś uzależnił się od alkoholu, bo zaczął sam pić. Pije się w towarzystwie. Pierwszego papierosa na ogół też zapalamy w towarzystwie. Aspirujemy do grupy, która próbuje, jak to fajnie jest zapalić papierosa lub do grupy, która popija alkohol. Takie są początki nałogów. A potem przestaje być ważne, czy inni palą, czy piją, bo nałóg staje się naszą naturą, bardzo charakterystyczną naszą cechą, pewnego rodzaju przymusem. Dlatego po długim locie samolotem palacz musi pędzić przed budynek terminala, by zapalić. Nie szuka towarzystwa. Tu przymus nie polega na tym, że ktoś tak bardzo potrzebuje nikotyny. Po prostu, uwolnił się z samolotu, to co może zrobić? Coś co lubi, czyli zapalić papierosa.
Gdy ostatnio podróżowałam autokarem linii międzynarodowej, usłyszałam pełną oburzenia rozmowę telefoniczną: jestem niewolnicą tego autokaru; żeby w dużym mieście nie było czasu, by zapalić…
No tak to jest. Kiedy palacz jest w domu, wie, że w każdej chwili będzie mógł zapalić, ale jak wsiada do autokaru, do samolotu albo siedzi w poczekalni w przychodni zdrowia, gdzie wie, że nie można palić, to czuje, że musi odzyskać wolność, zdobyć okazję, żeby zapalić.
Fakt, że każdy nałóg zaczyna się przeważnie od chęci przynależności do grupy, jest bardzo niebezpieczny dla nastolatków. Wtedy oprócz chęci przynależności do grupy, jest chęć eksperymentowania. To dlatego w tym wieku często zaczynają się problemy alkoholowo-narkotykowe.
Chcemy przynależeć do grupy, na ogół takiej, która czuje się lepsza, dorosła.
Dlaczego ta grupa czuje się lepsza?
Bo jej członkowie pozwalają sobie np. na zapalenie papierosa. Z punktu widzenia dorosłego człowieka jest to śmieszne, jaki to problem, dlaczego na zapaleniu papierosa ma polegać dorosłość, ale jak ma się naście lat, nie ma dyskusji na argumenty. Chcemy, żeby ci inni nas zaakceptowali.
Dziś młodzi sięgają po naprawdę straszne używki, o nieznanym zupełnie składzie. Profilaktyce uzależnień poświęca się za mało czasu. A jeśli już go się poświęca, to na wykład, który młodzi uważają za nudne trucie starych.
Rzeczywiście, wykład na temat szkodliwości narkotyków, palenia papierosów czy picia alkoholu jest zupełnie nietrafioną formą. Młodzi ludzie jej nie kupują. W trakcie trwania wykładów zajmują się kompletnie czymś innym. Bardzo nikły procent młodzieży słucha prelegenta. Sama zajmowałam się profilaktyką i wiem, że jak zaczyna się mówić w inny sposób, młodzież jest zainteresowana.
W jaki sposób pani dociera z przekazem do młodzieży?
W szkole podstawowej zaproponowałam zabawę w sprzedaż narkotyków. Graliśmy w rodzaj eurobiznesu. Okazało się, że największymi zwycięzcami w tej zabawie są duzi dilerzy, natomiast ci, którzy uzależniają się to są frajerzy, bo napędzają dilerom kasę. Frajerzy to kreślenie zaproponowane przez uczniów. Przy okazji porozmawialiśmy o tym, jaką inną cenę płaci się za uzależnienie. Branie odbija się na zdrowiu. Diler zarabia dużo kasy, ale ryzykuje, że go złapią i wyląduje w więzieniu. Frajer uzależnia się, czyli musi płacić dilerowi. Wydając pieniądze na narkotyki, pozbawia się możliwości pójścia do kina, na pizzę z kolegami, kupienia nowej koszulki. Młodzież chętnie angażowała się w czasie takiej zabawy. To nie był bynajmniej wykład, że narkotyki są szkodliwe. Rozmawialiśmy, kto zarabia na narkotykach i jakie koszty ponosi. A żaden młody człowiek nie chce być frajerem karmiącym dilerów.
Robiliście też sporą akcję o alkoholu pod hasłem „Niech alkohol nie popsuje ci zabawy” dla uczniów ostatnich klas gimnazjum i pierwszych liceum.
Nie mówiliśmy wówczas: alkohol jest wstrętny, zatruje ci mózg. Mówiliśmy, co dzieje się, kiedy młody człowiek zaczyna pić, jakie czekają na niego niebezpieczeństwa. Może zostać oskarżony, zgwałcony, może się wywrócić, złamać rękę itd. Robiliśmy to w formie warsztatów teatralnych – raz wszyscy aktorzy byli pijani, raz wszyscy byli trzeźwi. I nagle okazało się, że bardzo fajnie bawimy się, gdy wszyscy są pijani, ale dużo więcej zyskujemy, gdy wszyscy są trzeźwi, że alkohol to trochę nieprawdziwy gwarant dobrej zabawy, bo i bez niego można się świetnie bawić. Alkohol zwalnia mnie z odpowiedzialności za to, co robię, ale następnego dnia niekoniecznie muszę być szczęśliwy, że to zrobiłem. Rozmawialiśmy też o mitach dotyczących picia alkoholu. Np. niewiele osób wie, że działanie alkoholu można ocenić dopiero 20-30 minut po wypiciu ostatniego drinka. Wiele osób myśli, mogę dalej pić, bo czuję się przytomny, trzeźwy. Tymczasem po upływie pół godziny trudno jest wyraźnie mówić i utrzymać się na nogach. To było dla młodych ludzi odkrywcze. Wciągnęli się, bo to było dla nich coś ciekawego, innego. Rozmawialiśmy o tym, dlaczego piją. Nam nie zależało, żeby im powiedzieć: w ogóle nie sięgajcie po alkohol, tylko: sięgając po alkohol, nie zróbcie sobie krzywdy.
A dlaczego piją?
Dlatego, że uciekają od świata, w którym żyją, nie chcą się mierzyć z problemami. Dlatego, że chcą się bawić, ale nie chcą być potem źle oceniani. Dlatego, że inni z ich towarzystwa też piją. Przed tymi warsztatami były robione badania, które pokazały, że większe problemy z uzależnianiem się od alkoholu mają ci młodzi ludzie, którzy pierwszy raz spróbowali alkoholu z kolegami w bramie. Takich problemów zaś nie mieli młodzi, którzy spróbowali alkoholu, gdy dorośli powiedzieli, chcesz spróbować, jak smakuje szampan, wypij łyczek. Został zachowany dialog z rodzicami, którzy byli świadomi tego, że młoda osoba chce spróbować. Czym innym jest spróbowanie w towarzystwie rodziców, czym innym w towarzystwie kolegów, w ukryciu.
Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Źródło wiadomości: pap-mediaroom.pl